czwartek, 31 grudnia 2015

Sylwestrowe sprawy / Na kaca #4


Jedni w kreacjach szytych na miarę.
Inni w nowych ubraniach z sieciówek.
Jeszcze inni na luzie,
w dżinsach i koszulce.
A pozostali w dresie lub w piżamie.

Jedni będą balować do rana.
Inni, do rana będą oglądać TV.
Jeszcze inni oleją temat
i najzwyczajniej w świecie pójdą spać.
A może nie będą mogli zasnąć,
zastanawiając się,
co będzie w kolejnym roku?
Lub ciesząc się, że stary odchodzi?





A co będzie?
No i co, że odchodzi?
Czy zmiana daty przyniesie cud?
Da przełom?
Czy od jutra wszystko, w końcu będzie piękne?

No właśnie...
Może nie traćmy energii na te wszystkie chciejstwa od nowego roku.
Tylko cieszmy się każdym dniem
i to w nim dostrzegajmy pozytywy.
Tak, by zmiana dat, nie miała dla nas większego znaczenia.


************


Tradycyjnie, czwarty już raz, w ostatni dzień roku,
wrzucam propozycje śniadaniowe na noworoczne śniadanie.
Dziś, proponuję Wam odżywczy, wzmacniający i oczyszczający napój.
Imbir na odporność, cytryna na oczyszczenie i miód na poalkoholowe szaleństwa. :)

Skład: korzeń imbiru (około 7 cm), 500 ml wody, sok z cytryny, miód do smaku;

  • imbir obieramy, kroimy w plastry, wrzucamy do rondelka,
  • zalewamy wodą i gotujemy około 10 minut aż woda zrobi się szara,
  • napar przelewamy do kubków,
  • dodajemy sporo soku z cytryny i miód do smaku.


Dziękuję Wam za kończący się rok
i życzę sobie weny twórczej na kolejny,
a także rozwoju,
co sprawi, że będziecie mieli chęć do mnie wracać. :)
Życzę Wam zwyczajnych, ale pięknych dni
i szeroko otwartych oczu,
by te piękne momenty dostrzegać każdego dnia. :)

środa, 23 grudnia 2015

Opowieść wigilijna

Sami już nie wiedzieli czy lubią święta,
a może bali się nad tym zastanowić?
Przecież obchodziło się je zawsze.
Przecież obchodzili je wszyscy.
Wszyscy wokół trąbią,
że są takie piękne,
takie magiczne,
że to dni cudów.
Więc uznali, że TRZEBA się nimi cieszyć.


Szaleli jak wszyscy,
zwykle na ostatnią chwilę.
Wcześniej nie mieli czasu,
a może chęci,
a może głowy.
Jeździli więc od galerii do galerii
kupując nieprzemyślane prezenty,
stos niepotrzebnych rzeczy,
czując złość, że znów to samo.
Czując złość na siebie,
na dzieci,
na wszystkich wokół.
Gdzie ta magia, o której tak głośno?
Myślało każde z nich z osobna,
ale nie mówiło o tym głośno.
W głębi duszy marzyli o odpoczynku,
o rozmowie i powolnej kawie...


Stali jednak w kolejce po karpia, buraki i śledzia*.
Do nocy ślęczeli w kuchni.
A w ten dzień cudów
kłócili się o wszystko,
w tym o wolną łazienkę.
Szybko zakładali odświętne ubrania,
by zdążyć na czas.
Do rodziców, do teściów, do brata, bratowej, do szwagra*...
Czuli zmęczenie, a przede wszystkim niezrozumienie.
W czasie tego wieczoru cudów,
nie zauważyli ani jednego.
Prawda była taka,
że czuli się po prostu samotni.
By zagłuszyć to uczucie
objadali się karpiem, pierogami i sałatką.
Popijali wszystko winem i kompotem z suszu.
Bez zastanowienia czy im w ogóle smakuje.
A gdy dostali prezent,
udawali, że cieszą się z szalika, perfum, książki i płyty*.
Nie, to nie mógł być dzień cudów....

*********************

Kochani, życzę Wam, aby te święta były dla Was spokojne,
uśmiechnięte, cierpliwe.
Nie muszą mieć 12 potraw, białego obrusu, czy pięknych ubrań.
Niech mają ciepło,
by nikt nie czuł się samotny!

*********************

*niepotrzebne skreślić

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Przedświąteczny... spokój / Śledzie w sosie chrzanowym z kaparami


U sąsiadki, której nie lubi, wypatrzyła fajną sportową torbę,
idealną na basen.
Nie kupiła jej pod wpływem impulsu,
tylko kilka dni później zaciągnęła Jego za drzwi ich "ulubienicy".
Była to przedświąteczna sobota,
podczas której zjedli powolne śniadanie,
poczytali gazety,
zrobili wege burgery na obiad
i postanowili pójść popływać.
Wcześniej jednak zaszli po tę torbę.

Szoku nie przeżyli,
bo spodziewali się tłumów ludzi z szaleńczym wzrokiem,
obłędem w oczach i grymasem na twarzy.
Mimo to, poczuli się jakby weszli do paszczy lwa.
Zgarnęli torbę, skarpetki w kropki,
odstali swoje w kolejce
i dosłownie uciekli.
Tego dnia, tor pływacki miała tylko dla siebie.
Poczuła wdzięczność do siebie, za to, że o tej porze roku znalazła się w tym miejscu,
bez pośpiechu, bez paniki, bez zmęczenia i bez frustracji.
Poczuła spokój,
a jej ciało radość z tego, że mogło się poruszać.


**************

Przeczytałam niedawno świetny tekst Ewy Kozieł (autorki bloga Zielony zagonek).
Tekst o tym, że... "nieszczęśliwe święta to nasz wybór".
Polecam!

**************

A dziś zapraszam Was na smaczne śledzie,
do zrobienia których nie potrzeba nam wiele czasu :)
Przepis na śledzie znalazłam na blogu Pistachio.


Skład:
6 płatów matiasów 

marynata150 ml wody, 45 ml octu spirytusowego, 85 g cukru, 8 kulek ziela angielskiego, 2 liście laurowe
  • wszystkie składniki wkładamy do garnuszka, zagotowujemy,
  • odstawiamy do całkowitego wystudzenia,
  • śledzie płuczemy (ja godzinę moczyłam w wodzie), przekładamy do słoika i zalewamy zimną marynatą,
  • odstawiamy na noc do lodówki,
  • następnego dnia robimy sos:


sos: 1/2 jabłka, 2 łyżki tartego chrzanu, 2 łyżki kaparów, 120 g kwaśnej śmietany, 2-3 łyżki majonezu, 1/2 łyżeczki cukru, 1/4 łyżeczki mielonego białego pieprzu;
  • jabłko obieramy i kroimy w kostkę,
  • dodajemy pozostałe składniki sosu,
  • śledzie wyjmujemy z zalewy i kroimy w nieduże kawałki,
  • śledzie dodajemy do sosu, mieszamy,
  • całość przekładamy do słoika i odstawiamy na noc do lodówki,
  • następnego dnia możemy jeść,
  • śledzie są dobre przez około 3 dni.


A Wy jak spędzacie ten przedświąteczny czas?

wtorek, 8 grudnia 2015

Czemu ma nie wyjść? Czemu się nie doceniać? / Chleb pszenno-orkiszowy z płatkami żytnimi



Nie rozumiem gdy ktoś podziwia mnie, że piekę sama chleb.
Ku mojemu zdziwieniu stało się to dla mnie codziennością.
Gdy kończy się chleb
o poranku wyciągam z lodówki zakwas,
niech się ogrzeje gdy ja będę w pracy.
Po powrocie dokarmiam go,
a wieczorem robię chleb.
Chyba, że robi go Pan Wu.
Przez noc chleby rosną,
o 5 rano dzwoni budzik.
Pan Wu. (rzadziej ja) wstaje
i odpala piekarnik.
Wraca do łóżka,
a mnie po 6 budzi niesamowity zapach.
Wyciągam gorące bochenki z pieca.


Tak, to nasza codzienność,
która, mimo, że codzienna jest taka piękna!

I w zasadzie, dlaczego mam siebie nie pochwalić za to,
że tak bardzo wytrwałam w pieczeniu chleba, 
że stało się to moją codziennością,
że tak weszło mi to w krew, jak poranne mycie zębów. ;)
Tak, podziwiam siebie za to.
Bo czemu by nie? :D
I będę sobie przypominać o tym
zawsze wtedy, gdy pomyślę sobie,
"eee, nawet się za to nie zabieram, bo mi nie wyjdzie". :)

A Ty, za co się podziwiasz?



**************

Chleb pszenno - orkiszowy z płatkami żytnimi i owsianymi pieczony był w ramach Grudniowej Piekarni organizowanej przez Amber. Przepis na chleb wybrała Agnieszka z bloga Bochen chleba. Oryginalny przepis – klik!

Zaczyn żytni: 230 g mąki żytniej typ 1150, 190 g wody, 24 g żytniego zakwasu;
  • Składniki na zaczyn wymieszać i odstawić na 18-20 godzin w temperaturze pokojowej.


Zaparka: 65 g płatków żytnich, 65 g płatków owsianych (u mnie 130 g płatków żytnich), 260 g wrzącej wody;
  • Płatki żytnie i płatki owsiane zalać wrzącą wodą, wymieszać, szczelnie przykryć i pozostawić na całą noc w lodówce.


Ciasto właściwe: 460 g mąki pszennej typ 1050 (u mnie mąka pszenna pełnoziarnista), 340 g wody, 230 g mąki orkiszowej typ 630 (u mnie pełnoziarnista orkiszowa), cały zaczyn, cała zaparka, 18g soli
  • Następnego dnia mąkę pszenną i wodę umieścić w misie robota kuchennego wymieszać do połączenia się składników i pozostawić do autolizy na 30 minut,
  • po tym czasie dodać mąkę orkiszową, zaczyn i zaparkę. Miksować na pierwszej prędkości przez 5 minut, następnie dodać sól i mieszać na drugiej prędkości przez 2-3 minuty,
  • gotowe ciasto pozostawić do fermentacji wstępnej na 2 godziny w temperaturze 24 °C. W tym czasie ciasto rozciągamy i składamy trzykrotnie w równych odstępach czasowych co 30 minut,
  • następnie dzielimy ciasto na dwie równe części i formujemy bochenki, które umieszczamy w koszykach do wyrastania. Fermentacja końcowa trwa godzinę w temperaturze 24 °C,
  • nagrzewamy piekarnik wraz z kamieniem do pieczenia do 250 °C,
  • wyrośnięty chleb/chleby przekładamy na rozgrzany kamień , zaparowujemy piekarnik i natychmiast obniżamy temperaturę do 240°C . Po 5 minutach obniżamy temperaturę do 230 °C i tak pieczemy przez kolejne 15 minut. Po upływie tego czasu zmniejszamy
    temperaturę do 220 °C i tak dopiekamy chleb przez ostatnie 30 minut


**************

Chleb pszenno - orkiszowy na blogach:





czwartek, 26 listopada 2015

Regionalne smaki, czyli piróg biłgorajski / i... powiedz kotku co masz w środku!

Ale ona ma wypasioną furę!
A widziałaś jaką ma chatę?
I w ogóle, ta figura, ta uroda...
No ale wiadomo, jak się ma kasę to można tak wyglądać.
Sfartoliło jej się w życiu.

Założę się, że nie raz słyszeliście takie słowa pod czyimś adresem.
A może ktoś z Was tak kiedyś powiedział?

A prawda zwykle jest bardziej skomplikowana niż nam się wydaje.

Ma super furę, bo ją na nią stać.
Bo jej mąż ciężką pracą na tę furę zarobił.
I z resztą, kto im zabroni mieć super furę?
I na tę chatę też zarobił, albo zarobili wspólnie.
Ona pięknie tę chatę urządziła.
Bo ma zmysł i smykałkę.
Choć może wcale jej to nie cieszy,
bo na co dzień jest sama.
Mąż przecież ciągle w pracy.
Uroda i figura kosztują ją masę wyrzeczeń,
masę czasu spędzonego na ćwiczeniach.
Bo może chce zawsze wyglądać i czuć się piękna?
Dla siebie i swojego męża?
A może wyglądem i pracą nad swoim zewnętrzem chce coś nadrobić?
Chce ukryć coś co w niej słabe?
A może po prostu dbanie o siebie to jej pasja?

Moglibyśmy zadać sobie jeszcze masę takich pytań,
ale po co?
Lepiej żyjmy swoim życiem. :)
I cieszmy się nim!

****************


Takie życiowe sytuacje ogarnęły moją głowę,
gdy upiekłam piroga biłgorajskiego.
Nie grzeszy on urodą,
ale czy to znaczy, że jest niedobry?
A jeśli byłby piękny, to byłby smaczny, czy też nie?
Nie wiem.
No właśnie, nie wiem!
Dopóki nie spróbuję.
Nie poznam.

****************

Piroga biłgorajskiego upiekłam w ramach akcji Regionalne smaki,
którą organizuje Renata z bloga Codziennik kuchenny.
Piróg ten, wpisany jest na listę Produktów tradycyjnych województwa lubelskiego.
Farsz do piroga bardzo smakował mi przed pieczeniem.
Po, okazał się zbyt mdły, więc radzę dodać znacznie więcej pieprzu ziołowego i sporo mięty.
Jako wypiek dość suchy, jedliśmy go z przecierem paprykowym i ze śmietaną zmieszaną z miętą.


Składniki farszu: 500 g ziemniaków, 300 g kaszy gryczanej palonej, 200 g tłustego twarogu, 3/4 szkl. kwaśnej śmietany (22%), skwarki z 200 g wędzonego boczku (w wersji wegetariańskiej, polecam skwarki z kaszy gryczanej), 1 łyżka suszonej mięty (dałam świeżą), 1 łyżka pieprzu ziołowego, sól i czarny pieprz do smaku;
  • Ziemniaki pokroić w kostkę, ugotować do miękkości. Odcedzić ziemniaki, pozostawiając ok. 2 cm wody. 
  • Do garnka ziemniakami dodać suchą kaszę gryczaną i ugnieść na gładką masę.
  • Garnek przykryć pokrywką, pozostawić na ok. 1 godzinę do zmięknięcia kaszy.
  • Gdy kasza będzie miękka (sprawdzić rozgniatając kaszę między palcami), dodać pokruszony twaróg, skwarki wraz z wytopionym tłuszczem, śmietanę, przyprawy. 
  • Farsz dokładnie wymieszać, przyprawić i pozostawić do wystygnięcia.

Składniki ciasta: 500 g mąki pszennej (u mnie 350 g mąki pełnoziarnistej + 150 g mąki typ 500), 200 g masła, 40 g świeżych drożdży, 200 ml kwaśnej śmietany (22%), 3 jajka, 1 łyżka cukru, 1 jajko do posmarowania ciasta;
  • Drożdże połączyć z cukrem, gdy się upłynnią dodać śmietanę i jajka - dokładnie wymieszać.
  • Do mąki dodać zimne masło, posiekać nożem, aby składniki dobrze się połączyły. 
  • Do mąki i masła dodać wcześniej przygotowane płynne skadniki i zagnieść ciasto.
  • Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię i włożyć do lodówki na godzinę.
  • Schłodzone ciasto podzielić: 2/3 ciasta użyć do wyłożenia blaszki, 1/3 użyć na wierzch piroga.
  • Ciasto podsypać mąką i rozwałkować na placek o grubości ok. 1 cm. 
  • Blaszkę wysmarować masłem, wyłożyć spód i brzegi rozwałkowanym ciastem, które należy dokładnie docisnąć do formy. 
  • Następnie nałożyć zimny farsz, który trzeba wyrównać i wygładzić łyżką. Farsz powinien lekko odstawać od ścianek blaszki, aby można było wcisnąć tam ciasto nakrywające piróg z góry.
  • Rozwałkować pozostałe ciasto i przykryć nim farsz. Za pomocą noża wsunąć brzegi ciasta między farsz, a brzegi foremki.
  • Wierzch ciasta ponakłuwać widelcem i posmarować roztrzepanym jajkiem.
  • Piróg piec ok. 1 godziny w piekarniku nagrzanym do 180 stopni,
  • Pozostawić do całkowitego wystygnięcia, inaczej może się pokruszyć.


Piroga upiekłam wieczorem, jedliśmy następnego dnia na obiad. Pokroiłam go w grube plastry i podsmażyłam na patelni na maśle klarowanym.

wtorek, 24 listopada 2015

Jak to było z tą Warszawą


Pierwszy raz w naszej stolicy byłam z tatą. 
Byłam wtedy w VII klasie, było lato, a stolica była przystankiem w drodze do dziadka, który mieszkał w Lublinie.
Już sama nie wiem czy dobrze pamiętam tę wyprawę,
czy najbardziej w mojej głowie utkwiły obrazy ze zdjęć.
Na pewno w głowie utkwiła mi ulica Nowy Świat, piękna, szeroka, tego dnia zamknięta dla ruchu.
Po latach, już jako pracownik obecnej pracy, znów zawitałam w Warszawie.
Leciałam do niej samolotem, takim małym 20-osobowym. Czułam się jakbym była w wesołym miasteczku. 
Cała wystraszona. Jak mała dziewczynka.
Po pierwsze, samolocik.
Po drugie, nowa praca.
Po trzecie, szkolenie, którego tematyka była wówczas dla mnie czarną magią.
Po czwarte, sama w wielkim mieście! ;)
Wiecie co zapamiętałam najbardziej?
Woń unoszącą się w okolicach dworca głównego, pałacu kultury i Marszałkowskiej.
Warszawa wydała mi się za szybka, za głośna, za niebezpieczna i śmierdząca.





Od tamtego wyjazdu, podobnych, bo służbowych, miałam... hmm, dziesiątki.
I dobrze!
Oswoiłam się z tym miastem jako tako
i starałam się korzystać z jego dobrodziejstw.
Raz były to Łazienki,
innym razem Muzeum Powstania Warszawskiego,
albo spacery po Krakowskim Przedmieściu,
a często, były to po prostu zakupy. ;)
Podczas takich wyjazdów nie szkoda czasu na łażenie po sklepach.
I później nie trzeba tego robić będąc u siebie. :)



Na początku listopada, (z przyjemnością) odwiedziłam Warszawę prywatnie.
W końcu!
I w końcu z Panem Wu,
Pojechaliśmy na 3 dni, ale do wspólnej dyspozycji mieliśmy dwa.
Trzeci dzień w większości spędziłam z Marzeną i Kingą.



Z Panem Wu. odwiedziliśmy Muzeum Historii Żydów Polskich (Polin).
Spędziliśmy tam kilka godzin.
Muzeum jest nowoczesne i ilość bodźców nie pozwala na nudę.
Cała wystawa prowadzona jest w porządku chronologicznym. Kończy się na czasach współczesnych. A zaczyna... w lesie. Dla mnie było to jedno z najpiękniejszych miejsc tego muzeum.
Najbardziej interesowała nas historia z ostatniego stulecia,
więc to jej poświęciliśmy najwięcej czasu.
Jednak pierwsze informacje w tym miejscu, dotyczą kilkuset lat wstecz.
Zgodnie stwierdziliśmy, że ta wcześniejsza historia byłaby bardzo ciekawa dla ludzi, którzy wśród swoich przodków mają osoby pochodzenia żydowskiego.
W muzeum jest knajpka żydowska, z oferty której oczywiście skorzystaliśmy.
Postawiliśmy na dania bezmięsne i koszerne białe wino. Było pysznie i niedrogo.
Porcje nie były zbyt duże, ale mi udało się dostać podwójny ryż, więc najadłam się bardzo.




Naszym kolejnym punktem było Centrum Nauki Kopernik.
Przedsmak takich atrakcji mieliśmy już wiosną, kiedy to w Toruniu odwiedziliśmy Młyn Wiedzy.
I dobrze, bo w Koperniku mogliśmy pominąć niektóre miejsca, więcej czasu poświęcając innym.
W Koperniku jest masa atrakcji dla dzieci i młodzieży, ale i dorośli znajdą coś tylko dla siebie,
My najwięcej czasu spędziliśmy przy ekranach z różnymi zadaniami.
Sprawdziliśmy się też w budowaniu domu.
Ze styropianowych cegieł układaliśmy kopułę na nadmuchanym balonie. Następnie spuściliśmy powietrze z balona i domek ani drgnął.



Zdaliśmy egzamin. :D
Urzekło mnie miejsce o dojrzewaniu. Na ekranie można było np. powyciskać wirtualne pryszcze. ;)
Dziewczynek było w tym miejscu bardzo dużo.
Trzy godziny w Koperniku nam wystarczyły i na więcej nie mieliśmy ochoty,
ale można tam spędzić znacznie więcej czasu.

Poszwendaliśmy się po Nowym Świecie, po Krakowskim, zjedliśmy obiad w Zapiecku
i stwierdziliśmy, że... Warszawa jest fajna!



Jest fajna dla nas, którzy wpadli do niej jak po ogień.
Poniedziałkowe korki tylko wzmocniły naszą miłość do naszej Zielonej Góry. :)

Jeśli ktoś z Was zastanawia się jeszcze czy warto odwiedzić naszą stolicę,
to bez wahania mówię TAK!





**************

Praktycznie: za nocleg nie płaciliśmy, więc nie mogę polecić czegoś niedrogiego. Auto zostawiliśmy pod blokiem rodziny, a poruszaliśmy się tylko komunikacją miejską. Kupiliśmy bilet weekendowy, ważny od piątku wieczorem do poniedziałku rano. Kosztował około 24 zł i można było z nim jeździć do woli, również metrem.



Bilet normalny do muzeum Polin kosztował 25 zł, audioprzewodnik dodatkowe 10 zł. Jednak nie do końca byłam z niego zadowolona, zwłaszcza w ostatnich częściach muzeum - informacje w uchu mnie rozpraszały, były zbyt ubogie, wolałam poczytać sama, lub obejrzeć przeróżne nagrania. Audioprzewodnik sprawdził się we wcześniejszych częściach muzeum.
Dzień przed wizytą w Koperniku chcieliśmy zarezerwować bilety online, ale zostały wyprzedane. Mimo to, na miejscu w kasie bez problemu dostaliśmy bilety. W kolejce staliśmy tylko 15 minut. Bilet normalny 25 zł.
Bardzo dobre i niedrogie jedzenie jest w Zapiecku. Przyjemna knajpka z ogromnym wyborem pierogów (również z mąki orkiszowej) i innych polskich smakołyków. Na Nowym Świecie są dwa Zapiecki, a kolejny przy Al. Jerozolimskich.

**************

Chętnie poczytam Wasze doświadczenia związane z Warszawą. :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...